środa, 4 marca 2015

10/52
Lawrence Wright, Droga do wyzwolenia, scjentologia, Hollywood i pułapki wiary

Kolejna książka, która zjawiła się w mojej kolejce lektur w sposób niespodziewany. Po prostu zauważyłem ją w księgarni i od razu wiedziałem, że tę seledynową cegłę bez żadnych ilustracji i indeksu muszę przeczytać. Nagradzany dziennikarz New Yorkera i pisarz, Lawrence Wright, wziął na swój warsztat jeden z fenomenów zjawiska, które nazywamy nowymi ruchami religijnymi - scjentologię. Religia, która jest w gruncie rzeczy systemem terapeutycznym, psychologiczną hochsztaplerką, dziełem przedziwnego człowieka, który nazywał się L. Ron Hubbard.

O Hubbardzie po raz pierwszy usłyszałem, gdy stałem się nastoletnim miłośnikiem literatury science-fiction. Hubbard był wpierw pisarzem, twórcą space operas, który tworzył głównie po II wojnie światowej. Nigdy jednak nie poznałem żadnej z jego powieści. A może tego nie pamiętam? W każdym razie Hubbard nie zatrzymał się na pisarstwie. Z inspiracji uczniów demonicznego Aleistera Crowleya, który wpłynął na wiele dzisiejszych nowych religii i pseudo-religii (satanizm, wicca, teozofię, myśl Charlesa Williamsa), Hubbard stworzył swój system filozoficzny, a później religię, którą z początku nazywał dianetyką, a potem - gdy rozwinął ją w system religijny - scjentologią. Jaka jest podstawa systemu (podobnie jak innych współczesnych demonicznych kultów, których ludzkim ojcem jest ten, który sam siebie określał apokaliptyczną Bestią, Aleister Crowley)? 

Podobnie jak w każdym anty-chrześcijańskim systemie, który oddala nas od Boga, w scjentologii chodzi o to, żeby czynić swoją własną wolę. Gdy chrześcijanie (i inni sprawiedliwi) wołają do Boga: »Bądź wola Twoja!«, Hubbard (a przed nim Crowley, czarnoksiężnicy, zwodziciele, fałszywi prorocy różnych maści aż w końcu ojciec kłamstwa - sam Nieprzyjaciel) twierdzi, że człowiek może siebie zbawić, gdy podda siebie i swój świat własnej woli. 

W książce Wrighta mamy i biografię Hubbarda (dla mnie najciekawsze w niej było to wszystko, co wiązało Hubbarda ze środowiskiem crowleyowskich okultystów w USA, które przenikało się - jak wynika z książki - ze środowiskiem amerykańskich pisarzy SF, np. Heinleinem. Widać tam fascynację Hubbarda seksem rytualnym i jego wielkie ego, które doprowadziło do tego, że sam siebie określił następcą Crowleya, biblijną Bestią, która stworzy nową światową religię; awanturnicze i kłamliwe życie Hubbarda bardzo mi się skojarzyło z filmem Aviator), i opis początków i współczesności scjentologii, i losy ważnych wyznawców tej religii (np. Toma Cruise'a oraz Johna Travolty). Książka jest świetnym reportażem, opartym na tysiącach źródeł. Myślę, że książka jest kłopotliwa dla scjentologów, którzy działają wśród najbogatszych przedstawicieli elit Zachodu, szczególnie w świecie filmu (bo też Hubbard uważał, że jego religia dosięgnie większej ilości ludzi, gdy jej ikonami staną się hollywoodzcy gwiazdorzy).

W Polsce póki co nie ma żadnego kościoła scjentologicznego. Sprawdziłem - najbliższa placówka scjentologów znajduje się w czeskiej Ostrawie. Ale Polacy migrują - a na przykład w Wielkiej Brytanii scjentolodzy są bardzo aktywni (sam dostałem w metrze ich ulotkę i widziałem w Londynie jedno z centrów "kościelnych"). Warto tę książkę przeczytać, żeby zrozumieć, jak dziś rodzą się nowe religie. I jak nie dać się oskubać z pieniędzy i duszy.

Czyta się z wypiekami na twarzy. Pięćset stron niezwykłej historii. Znowu brawo dla Wydawnictwa Czarne. Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz